Laura Dodsworth, Womanhood: The Bare Reality, Pinter and Martin Ltd, London 2019.
Album zawierający 100 zdjęć cipek i tyleż historii ich właścicielek brzmi … seksi. Dlatego gdy tylko otrzymałam przesyłkę, umieściłam ją w reprezentatywnym miejscu w salonie, tak by każdy kto u mnie gości, mógł rzucić na nią okiem i ewentualnie sięgnąć, skuszony obietnicą soczystego środka… I co się stało? Po chwili od zajrzenia do środka, każdy z grymasem odkładał książkę z powrotem na stolik kawowy albo jeszcze dalej na półkę.
Okazało się, że zdjęcia cipek realnych kobiet tak bardzo odbiegają od pornograficznego gonzo, czy od seksualnego kontekstu, w jakim partnerzy/partnerki widzą genitalia, że album Dodsworth był dla większości moich znajomych i dla mnie samej odpychający. Jak to się mogło stać? Co sprawiło, że jedna z najbardziej ważkich a zarazem najbardziej pożądanych części ciała stała się dla nas estetycznym konstruktem, który zaczął funkcjonować poza jakimkolwiek realnym odniesieniem? Jak cipka straciła swoje ciało? Czy kiedykolwiek je miała?
Tryptyk
Laura Dodsworth – jak wyznaje we wstępie – zabierała się za ten projekt jak pies do jeża. Choć miała już duże doświadczenie i wyrobiony warsztat, jej wcześniejsze tematy wydawały się bardziej oczywiste. Najpierw „Bare Reality, Their Breast, Their Stories”, przedstawiający 100 kobiecych piersi i opowieści. Następnie „Manhood: The Bare Reality”, portretujący penisy i ich właścicieli. Gdy jednak kilkukrotnie zapytano ją, czy planuje zrobić waginy, nie była pewna. Ku jej zdziwieniu, znacznie prostszym wyzwaniem było spotkanie z męskością. Kobiecość bowiem – wymaga intymności z innymi kobietami w przestrzeni, w której rzadko (poza sytuacją medyczną i erotyczną) zdarza się nam spotkać. Przede wszystkim wymaga intymności z samą sobą.
Mam poprzedni „męski” album Dodsworth i zarówno pozycja portretowanych mężczyzn (kadr zaczyna się nieco powyżej pępka i kończy powyżej linii kolan), tło, jak i światło są dokładnie takie same jak w przypadku kobiet. Wybór portretowanych jest również podobny – szeroki przekrój kobiet w różnym wieku (od 19 do 73 lat), różnego koloru skóry, pochodzenia, wyznania, ale też owłosienia łonowego, dnia cyklu czy doświadczenia seksualnego (od dziewic po pracownice seksualne, od nieródek po matki kilkorga dzieci). Dlaczego więc – skoro kadr jest taki sam a grupa równie reprezentatywna – penisy były łatwiejsze do oglądania, również dla kobiet? Nie chodzi o to, że były ładniejsze, doskonalsze, okazalsze… Więc o co?
Różnica tkwi w samych genitaliach, jak i w kulturze, która je przedstawia. Podczas gdy męskie umieszczone są na zewnątrz (tak fizycznie jak i kulturowo w postaci fallusów niemal na każdym graffiti i każdej ścianie dworcowej toalety), kobiece są bardziej ukryte. Dlatego Dodsworth zrobiła każdej bohaterce jeszcze jedno zdjęcie – przy rozłożonych nogach. Dla niektórych portretowanych kobiet był to pierwszy raz, gdy zobaczyły swoje cipki. Choć widziały już wcześniej, jak „powinny” one wyglądać.
Idealna cipka
Najpopularniejszym przedstawieniem cipki w kulturze jest bowiem rysunkowa plansza anatomiczna, jaką w szkole prezentuje się dzieciom na lekcjach biologii (lekkie łuki ud, warg sromowych, 3 dziurki, żadnych włosów, fałdek, kolorów) albo … film pornograficzny (wydepilowana, różowa, niemal dziecięca cipka o wąskich, małych wargach sromowych), który na dobrą sprawę niewiele różni się od szkolnej planszy.
Trudno się więc dziwić jakiejkolwiek posiadaczce waginy, że w świecie gładkich wyfotoshopowanych powierzchni każda naturalna odmienność od kulturowej fikcji, może budzić niepokój. Co gorsza nieestetyczne mogą być również: owłosienie (nieogolone nastolatki obawiają się, że chłopak nie zechce iść z nimi do łóżka), wargi sromowe (operacyjna plastyka warg sromowych staje się coraz częstszym zabiegiem), krwawienie, wilgotność, kolor, zapach, wygląd szyjki macicy itd. Męski lęk o długość to przy tym kaszka z mleczkiem.
Akuszerka kobiecości
Dlatego projekt Dodsworth jest bez precedensu, bo nie tylko pokazuje nam inne bardziej realistyczne bogactwo naturalnych form (nie ma dwóch takich samych cipek!). Ale uruchamia w nas inne, nieoparte tylko na estetyce, spojrzenie. Zamiast konfrontować przedstawienia z jednym nierealnym modelem, zaczynamy poznawać kolejne osobniczki, zanurzając się w ich historiach i ucząc, definiować je ze względu na nie same. Zamiast 1 wzorca i 100 nieudanych realizacji, mamy więc 100 bogatych, wzruszających, zabawnych, dramatycznych, ale i dających siłę historii i jakąś kulturową wydmuszkę. How cool is that?!
Pocieszające jest również to, że w większości przypadków, każda z portretowanych kobiet zaakceptowała siebie po dłuższej lub krótszej walce, dzięki macierzyństwu, kochającemu partnerowi/partnerce, poprzez choroby czy medytacje. Gdy cipki przestały być celebrytkami czy szkolnymi pięknościami (historia kobiety, która oddał się całej drużynie rugby), a zaczęły być joginkami, matkami, parterkami, pieszczochami, naturystkami, królowymi, noszącymi tiarę (historia kobiety mającej piercing genitalny), rekonwalescentkami i fighterkami, które oparły się śmiertelnej chorobie, zupełnie zmieniło się też życie ich właścicielek. I każda z cipek stała się źródłem radości, mocy i tożsamości. Gdy źródłem odniesienia okazała się sama kobieta, cipki poczuły się szczęśliwe i piękne.
Dzień kobiet
Dodsworth postawiła siebie w pozycji akuszerki tej kobiecości. Dzięki aparatowi fotograficznemu a także długiej uważnej rozmowie wydobyła na światło dzienne jedno z najbardziej tabuizowanych tematów ludzkości.
Jednak początkowe opory autorki, reakcja na książkę w moim domu, pierwsze zetknięcie portretowanych kobiet z obrazem swojej intymności, trudne historie relacji z waginą, trudności z nazewnictwem (tak, tak, Brytyjki podobnie jak Polki skarżą się na brak właściwej nazwy) składają się na obraz kobiecości, który potrzebuje dziś czegoś więcej niż goździka i rajstop.
Zastanawiam się, co – gdyby autorka dotarła ze swoim projektem do Polski – sama bym jej powiedziała. A Ty?
Ocena: 10/10