Seksualność w średniowiecznej Europie

Książka o seksie w średniowieczu Zobacz galerię 17 zdjęcia

Ruth Mazo Karras, Seksualność w średniowiecznej Europie, PIW, Warszawa 2012.

Średniowieczna seksualność w mojej głowie sytuowała się zawsze gdzieś między Tristanem i Izoldą, a Gargantuą i Pantagruelem. Czyli między wyfiokowanymi obyczajami dworskimi, w których najwyższą formą zbliżenia było dotknąć koniuszka chusteczki damy, a ludowym karnawałem, gdzie każdy chędożył się z każdym, a poród mylił się z zaparciem. Z jednej strony średniowiecze było więc domeną ascezy, zakonów i nowych norm czystości, narzuconych po rzymskim rozpasaniu europejskiej kulturze, z drugiej zaś okresem, w którym łoże współdzielone było ze wszystkimi członkami rodziny, wierzono, że czarownice kradną mężczyznom potencję, a nowożeńcy przy wszystkich gościach weselnych udawali się nago do sypialni.

Paradoksalna i chaotyczna odpowiedź na pytanie, jaka była więc seksualność w średniowieczu musiałaby przypominać co najmniej malarstwo Boscha, gdyby nie Ruth Mazo Karras, wykładowczyni z Uniwersytetu Minnesota i jej monumentalna, pionierska praca „Seksualność w średniowiecznej Europie”. A zrobiła to tak. Wzięła podstawowe pojęcia, których używamy do opisu seksualności: płeć, tożsamość płciowa, orientacja seksualna, ciało, zmysłowość, miłość, reprodukcja, i pooznaczała je niczym karty do gry w zupełnie inny sposób. Następnie systematycznie podzieliła seksualność na 4 grupy: życie w czystości, seks i małżeństwo, pozamałżeńska aktywność seksualna kobiet i pozamałżeńska aktywność seksualna mężczyzn; i rozdała karty na nowo. Tyle że tym razem żadna z nich nie znaczyła już tego samego, co wcześniej.

Ten zabieg doskonale wykorzystał niegdyś Huizinga, opisując czas w „Jesieni średniowiecza”. Opis rzeczywistości rozpoczął od dźwięku dzwonu jako głównej jednostki czasu dla ludzi pracujących w polu i od niego uzależnił budowanie całego ludzkiego doświadczenia. Współczesny człowiek nigdy bowiem nie pojąłby wcześniejszej od kilkanaście wieków kultury, gdyby myślał o planie dnia dawnego chłopa, mając w głowie współczesną koncepcję czasu – dostępny w każdym momencie zegarek, mierzący czas z podziałem na godziny, minuty czy sekundy. Podobnie musiało być z seksem. To w jaki sposób traktowali go niegdyś Europejczycy to nie tyle podróż do przeszłości na samo dno naszej świadomości i wolności, wcześniejsze stadia tego, co mamy teraz, ale zupełnie inna konstelacja pojęć, znaczeń, wartości. W kilku miejscach bogatsza nawet od dzisiejszej wyzwolonej seksualności.

Średniowieczne kobiety używały „kopytnika pospolitego, feruli, kokornaka powojnikowego, bylicy pospolitej, łubinu, pieprzu, marchwi zwyczajnej, mirry, lukrecji gładkiej, mięty polnej, ruty, piwonii, pietruszki i cyprysu”. Nie wiemy, jakie było działanie mieszanek tych roślin, ani jakie dawkowanie zapewniało ich skuteczność, jednak część współczesnych badaczy sugeruje, że niski współczynnik urodzeń w średniowieczu dowodzi, iż musiały istnieć pewne metody sztucznej kontroli.

Ale do konkretów. Trzy główne różnice, na jakie Karras otworzyła mi oczy, to:

1) Nieprzechodni charakter seksu w średniowieczu – dziś kochamy, pieprzymy, bzykamy „się”, niegdyś akt seksualny był czynnością dokonywaną przez jedną osobę na drugiej – chędożyło, pierdoliło się kogoś a nie siebie nawzajem, co oczywiście determinowało również aktywne/bierne role seksualne w stopniu niewyobrażalnie większym niż to ma miejsce dziś.

2) Preferencja seksualna w średniowieczu nie była tak jak współcześnie ograniczona przede wszystkim do jednej płci sam akt homoseksualny nie był pochwalany, chociaż był prawdopodobnie znacznie powszechniejszy u osób niehomoseksualnych. Naturalna była miłość między mężczyznami, a świadectwa jej zmysłowego charakteru, nawet jeśli nie chodziło o aktywność homoseksualną, dziś z dużym prawdopodobieństwem wzbudziłyby homofobiczną panikę. Sodomia jako akt seksualny dwóch mężczyzn była przez cały okres średniowiecza kojarzona ze stanem duchownym. Praktyki lesbijskie uważano z kolei za uzurpację roli mężczyzny. Stosunki homoseksualne były krytykowane, a następnie penalizowane przede wszystkim bowiem ze względu na role podczas aktu – starszy aktywny mężczyzna dokonujący czynności seksualnej na młodym chłopcu był znacznie bardziej akceptowany niż bierny dorosły partner seksualny.

3) Istniała prawdopodobnie nieznana dziś dodatkowa orientacja seksualna, w ramach której osoby zachowujące formalną czystość (przede wszystkim członkowie zakonów), w sposób erotyczny doświadczały żarliwego stanu obcowania z bóstwem. Znane są różnorodne analizy dotyczące mistycznych ekstaz i ich związków z doświadczeniem seksualnym, suponujące hipokryzję ascetów. Karras proponuje inne rozumienie fenomenu oblubieńców i oblubienic bożych – zwraca uwagę na to, że dla średniowiecza to, co erotyczne w pewnym zakresie pokrywało się z tym, co duchowe, jakby w wierzeniach religijnych zachowało się pierwotne rozróżnienie sacrum i profanum, niemające wiele wspólnego ze współczesnym podziałem na czyste i nieczyste.

Średniowieczny model życia w czystości można uznać za tożsamość lub orientację seksualną właśnie ze względu na jej wymiar erotyczny. Schemat ten nie zakładał wyeliminowania pożądania lub okoliczności mogących sprzyjać jego zaspokojeniu. Oznaczał raczej przyjętą, mniej lub bardziej świadomie, orientację charakteryzującą się pożądaniem odczuwanym w sferze życia duchowego.

To, że obecnie przyjęliśmy tłumaczyć takie zachowania jako w najlepszym przypadku sublimację popędu, dla Karras jest pełnoprawną orientacją! Być może nasza XXI-wieczna duma z wyzwolonego oderwanego od reprodukcji erosa i pycha doświadczenia wszystkiego, okazuje się w jakimś sensie uboższa o pewien duchowy wymiar seksu, który dany był do odczucia średniowiecznym mniszkom. W późnym średniowieczu 10-15% kobiet nie wychodziło za mąż, wybierając często życie w zakonie.

W takich książkach, uciechom odkrywania fenomenalnych aspektów ludzkiej seksualności, towarzyszą co najmniej dwie inne przyjemności: śledzenie jak badaczka z drobnych wzmianek w ludowych pieśniach czy obserwacji drobnych obscenicznych figurek na średniowiecznych kościołach, rekonstruuje temat przemilczany przecież w łacińskich manuskryptach przepisywanych przez mnichów. A seksualność zawsze gdzieś wyłazi, niczym tajemniczy wzgórek na sutannie śpiącego nad pulpitem mnicha.

Drugą przyjemnością jest odkrywanie historycznych, ekonomicznych i politycznych uwarunkowań tego, co dziś uchodzi za moralność katolicką. Fascynującym wątkiem jest prześledzenie jak i z jakich powodów władza kościelna wpłynęła w epoce średniowiecza na ustanowienie celibatu, małżeństwa monogamicznego niepodlegającego rozwiązaniu i innych reguł, które do dziś oddziałują na prawo również świeckie. Mówiąc w skrócie, gdy skończył się okres męczeńskich walk za wiarę chrześcijańską, potrzeba było nowych wrogów, z którymi walka mogła poświadczać wyjątkową siłę i hart ducha chrześcijan. Takim wrogiem stało się ciało, a pustynny asceta – nowym wzorcem do naśladowania. Idąc dalej, powściągliwi żyjący w czystości mnisi, mogli społecznie uchodzić za istoty doskonalsze niż laicy, parający się reprodukcją. A w zamian za doskonałość można się było domagać pewnych przywilejów. Tak więc celibat stał się z czasem nieodłącznym atrybutem kleru. Nie znaczy to, że kościół nie interesował się świeckimi:

Kościół zdołał tak dalece narzucić społeczeństwu swoje poglądy, iż urodzenie dziedzica rodzinnej fortuny w związku małżeńskim przezeń usankcjonowanym stało się istotne jak nigdy wcześniej. Mężczyzna mógł mieć dzieci z nieprawego łoża, jednakże były one pozbawione praw dziedziczenia. Wskutek nowego podejścia do statusu potomstwa pojawiła się wyraźna różnica między prawowitą żoną a konkubiną pozwalająca uznać za cnotliwe pewną grupę kobiet (i podkreślając ich rolę jako rodzicielek).

Reasumując, warto czytać książki historyczne dla większego wglądu we współczesność. Sama Karras bardzo błyskotliwie pokazuje właśnie na współczesnym przykładzie, jak bardzo w ramach tej samej kultury może różnić się rozumienie seksualności i jak mocno jest ono uzależnione od zmiennych w czasie norm. Chodzi o „aferę rozporkową” z Billem Clintonem i Moniką Levinsky w rolach głównych. Czy pieszczoty oralne to seks? Gdyby społeczeństwo jednoznacznie definiowało te kwestie, nie zadawalibyśmy tych pytań. Warto przyjrzeć się współczesnym „normom” przez filtr średniowiecza i zastanowić, czy faktycznie jesteśmy tak bardzo oświeceni i wyzwoleni.

Ocena: 8/10

Dodaj komentarz

*

Za dużo tekstu?Więcej obrazków znajdziesz na Facebooku