Wiktor Krajewski, Seksoholicy, Prószyński i S-ka, Warszawa 2021.
To jest książka, która się całkiem udała, choć nic na to nie wskazywało. Autor, znany wcześniej z książek poświęconych zupełnie innej tematyce („Łączniczki. Wspomnienia z Powstania Warszawskiego” czy „Taniec na gruzach”), zielony w temacie rubieży ludzkiej seksualności – co nota bene sam wyznaje – zdecydował się na temat efektowny i dość zdawałoby się łatwy w realizacji (11 wywiadów). Seks, uzależnienie, ekstremalne doznania, moralne upodlenie, psychiczny rollercoaster, Ewa Drzyzga i Jerry Springer upchnięte między papierowymi okładkami. Takie połączenie zapowiadało emocjonalną sensację i poznawczą tandetę. A okazało się, że jest inaczej.
Historie rozmówców są bardzo mocne, czasami ekstremalne. 15-100 partnerów tygodniowo przez kilka-kilkanaście lat, potrzeba seksu tak nieposkromiona, że nie ma już znaczenia, jak wygląda kochanek, jakiej jest płci, czy jest czysty, zdrowy, świadomy, przytomny, pełnoletni … W konsekwencji wyniszczenie organizmu, utrata pracy, związku, reputacji. Każda z osób, z którymi rozmawia Krajewski przekroczyła granice, które dla wielu wydają się niemożliwe. Jak Sylwia, która poszła do łóżka z bezdomnym, albo Szymon, który nie zauważył, że jeden z chłopaków posuwanych na „grupówce” zbyt długo jest nieprzytomny.
Ale to nie sensacja jest główną materią tej książki, ale choroba i towarzyszące jej cierpienie, nieodłączne w przypadku każdego tak poważnego zaburzenia. Nie wiem na ile to zasługa Krajewskiego, a na ile samych rozmówców, którym udało się opowiedzieć swoje doświadczenie. W każdym razie jako czytelnicy nie czujemy się jak grupka kumpli z baru, przysłuchujących alkoholowym przechwałkom jakiegoś pijaczka, ale raczej jak grupa wsparcia, która z troską wysłuchuje opowieści chorego człowieka. Bo w gruncie rzeczy to szalenie smutne historie a ja nieświadomie lekceważyłam realny wymiar tego uzależnienia. Że ten rzekomo „najtańszy” i „najprzyjemniejszy” nałóg może siać podobne spustoszenie. W dodatku jego mechanizm nie jest tak dobrze znany jak u alkoholików czy narkomanów. Nie wiadomo, jak się przed nim ustrzec i jak sobie z nim poradzić. Bez alkoholu i narkotyków można się obejść, a bez seksu?
***
Tak już na marginesie, część czytelników zarzuciła autorowi zmyślenie, ale ja mu wierzę, bo – jak uczył Arystoteles – rzeczy prawdziwe są często mało prawdopodobne a przez to jeszcze mniej wiarygodne.
Książka nadaje się do utylizacji – piszę to jako sam zainteresowany, czyli seksoholik. Autor porwał się z motyką na słońce i chyba nie dowiedział, że w seksoholiźmie nie chodzi o seks, a o ucieczkę od siebie i swojego życia. Natomiast wszystkie wywiady kręcą się wkoło seksu – z kim, z czym, jak często i kiedy. U rozmówców brak najmniejszej refleksji, co sprawiło, że się uzależnili, zero chęci zmiany swojego destrukcyjnego zachowania (poza jedną kobietą). Autor nie pokusił się o wstęp czy podsumowanie – ale jak wspomniałem, do tego trzeba mieć wiedzę, czym jest uzależnienie seksualne. Z początku cieszyłem się, że ktoś w końcu zabrał się za książkę „o nas” – ale po zapoznaniu się z treścią wolałbym, by nigdy nie powstała.
Myślę, że ma Pan znacznie inne wymagania od książki jako osoba, która temat zna dogłębnie. I oczywiście, ma Pan rację, że lepiej by było, gdyby książka odpowiadała na realne potrzeby osób uzależnionych, robiła coś dla nich. Niemniej dla mnie jako osoby, jakoś tam z tematyką oczytaną ale z zewnątrz, „Seksoholicy” zwrócili uwagę na dramat i cierpienie. Bohaterowie nie musieli literalnie tego ciągle podkreślać czy nazywać, bym mogła zrozumieć, jak dewastujący dla życia jest ten nałóg i jak niewiele o nim wiemy. To moim zdaniem bardzo dobry pierwszy krok.
Dziękuję za miłe słowa, ale zapewniam, że daleko mi od dogłębnej znajomości tematu (bycie dotkniętym problemem niewiele zmienia).
Wracający jednak do książki. Proszę zobaczyć, jakim ona językiem jest napisana – wulgarnym, obscenicznym. Nie dodaje to autentyczności rozmówcom, a zniechęca do lepszego ich poznania. Podobnie jest z konstrukcją wywiadów – miałem wrażanie, że W. Krajewski po prostu przepisał rozmowę nagraną na dyktafon. Rozumiem, że nie jest on reportażystą, ale nie jest również dziennikarzem początkującym. Chaotyczna wymiana zdań jest ciężka w odbiorze, źle się to czyta.
Co do mojej uwagi, że autor nie wiedział, z czym się będzie mierzył – miesiąc po premierze w Wysokich Obcasach ukazał się wywiad z Krajewskim. Powiedział wówczas (tu cytat) „Dziś, po przeprowadzeniu godzin rozmów z moimi bohaterami, czuję, że inaczej patrzę na ludzi. Ale bardzo nie lubię tej zmiany, która we mnie zaszła.”
Mam wrażenie (bo oczywiście nie pewność), że autor zafundował sobie, na własne życzenie, traumę wtórną/zastępczą (obie formy poprawne). Występuje ona u terapeutów, którzy pracują z trudnymi przypadkami np. przestępcami seksualnymi. Dlatego terapeuci podlegają superwizji i nadzorowi innego specjalisty – nie tylko po to, by mogli ulepszyć swe narzędzia i metody terapeutyczne, ale również by zrzucić z siebie ciężar rzeczy, które usłyszeli z ust klientów.
PS. Bardzo podobał mi się Pani występ w Resecie Obywatelskim. Szkoda, że tak krótko.
Myślałam o tym, co Pan napisał i faktycznie, książka nie wydaje się szczególnie dopracowana, zredagowana czy przemyślana. Ale akurat wulgarność języka mi nie przeszkadza. Uważam wręcz, że jest adekwatna, bo taki styl życia czy upojenia seksualnego kojarzy się też z pewną – nazwijmy to – nonszalancją językową. Będąc w środku tornada, pewnie trudno opisać je neutralnymi kategoriami, z dystansu. ps. Dzięki za miłe słowa!