Emily Witt, Seks przyszłości. Nowa wolna miłość, Krytyka Polityczna, Warszawa 2017.
Emily Witt przywitała swoje 30-te urodziny rozstaniem z wieloletnim chłopakiem i telefonem od znajomego, z którym przeżyła niezobowiązujący seks, o możliwości zarażenia chlamydią. Gdyby była otyłą Brytyjką, pokroju Bridget Jones, pewnie schowałaby się z lodami pod koc, przekonana o nieodzownej śmierci w samotności i zjedzeniu jej ciała przez psy. Jako że jest jednak szczupłą atrakcyjną nowojorką, pracującą w „New York Times”, postanowiła wyjechać do San Francisco i napisać książkę o współczesnych związkach. Brzmi pretensjonalnie?
A jak jeszcze dodam, że wywiady prowadziła wśród poliamorystów z Zachodniego Brzegu, bywalców festiwalu Burning Man, seksualnych queerowych person nadających swe performanse przez kamerki internetowe, aktorów i statystów na planie filmu pornograficznego oraz członków grupy, praktykującej Medytację Orgazmiczną, łatwo dojdziemy do wniosku, że nowe wydawnictwo Krytyki Politycznej to propozycja kolejnej kulturowej bułeczki od królowej Marii Antoniny dla wygłodniałych mas świata. Bo napisać o problemach współczesnych związków na podstawie historii najbardziej uprzywilejowanych i świadomych mieszkańców Zachodu, to tak jakby opisać problem głodu na podstawie wypraw po najnowszych restauracjach, serwujących kuchnię nuklearną i wegańskie burgery.
Wisienka na torcie
Warto o tym pamiętać. Niemniej książka Witt ma w sobie trzy warstwy, które czynią ją znaczącą, ważną i wartą lektury. Pierwszą jest osobiste doświadczenie, nawet jeśli dotyczy ono jedynie wybranego aspektu rzeczywistości. Autorkę uwiarygadnia to, że pisze ze swojej perspektywy, że nie zapożycza treści, ani nie zajmuje pozycji dystansu wobec obserwowanych zjawisk, ale na swoim ciele doświadcza współczesnych sposobów praktykowania seksu. Jeśli więc pisze o porno, to nie tylko ogląda porno i opisuje, czy na nią działa czy nie, ale też bierze udział w nagrywaniu porno jako statystka. A jeśli zajmuje się Medytacją Orgazmiczną (OM), to chodzi na sesje i ćwiczy pod okiem i rękoma trenera własne doświadczenie ciała. Jak wyznała w wywiadzie z Karoliną Sulej w „Wysokich Obcasach”:
Od poliamorystów nauczyłam się, że ważne jest to, aby w związku być do bólu szczerym i omawiać wszystkie swoje potrzeby – niemalże jak na terapii. W tradycyjnych związkach często zaniedbujemy komunikację. Z warsztatów medytacji orgazmicznej zostało mi zaufanie do mojego ciała i poczucie, że należy mu się uwaga i przyjemność nie tylko w seksie. Oglądając pornografię w internecie, pojęłam, że najważniejsze to nie bać się swoich fantazji i nie stawiać w pozycji ofiary, oraz to, że każde ciało może być atrakcyjne. Randki z Tindera pozwoliły mi zrozumieć, że nie każda nowa technologia jest rewolucją, a rewolucje najczęściej kryją się w twojej głowie. Podczas festiwalu Burning Man zrozumiałam zaś na koniec, że tabu nie istnieje, a najfajniejsze, co możemy dla siebie zrobić – w seksie, ale i w życiu w ogóle – to pozwolić sobie na otwartość na drugiego człowieka.
W świecie, w którym tak łatwo się szczuje ludzi ich aktywnością seksualną, pisarstwo Witt jest szczere, uczciwe i przekonujące, tak że łatwo się z nią utożsamić. A dzięki temu, spróbować zrozumieć znacznie poważniejszy problem, z jakim mamy dziś do czynienia.
Po drugie, Witt robi doskonały research na temat opisywanych mediów, wertuje ich historię, bada to, jak zmieniały się w czasie, umiejętnie łączy źródła z żywymi rozmówcami… nie tylko opisuje pewien zarys, ale zagląda do piwnicy, na strych, do toalety i kuchni, by na końcu rozsiąść się w salonie i sprawdzić, jak się czuje. Autorka daje wgląd w to, jak współczesna świadoma kobieta może budować swoje życie seksualne, bez względu na zarzuty slut shamingu czy fałszywej świadomości.
Wyjątkowo mocne jest spostrzeżenie, że o ile monogamiczna i wieczna miłość straciła na realności, niemniej seks bez zobowiązań jest „powszechny i szczodrze dostępny dla każdej kobiety”, jeśli tylko wyrazi taką chęć. Żyjemy w momencie dziejowym, w którym jeśli tylko kobieta wyrazi swoje zainteresowanie seksualne, to mężczyźni ustawiać się będą w kolejce. Potwierdza to nie tylko praktyka dziewczyn, które między bajki włożyły ostrzeżenia matek i babek, by nie okazywać zainteresowania seksualnego na pierwszej randce, ale też same appki, które coraz częściej zaczynają odbiegać od modelu „jasnego, dobrze oświetlonego miejsca” (sugestia projektu appki jak miejsca spotkań, maksymalnie neutralnego i nienarzucającego seksualnych skojarzeń) w kierunku świadomie przeprowadzanych transakcji.
Niegrzeczne dziewczynki idą tam, gdzie chcą
Po trzecie, Witt odrzuca świadomie instytucję małżeństwa jako zwieńczenie rozwoju kobiety a także kapitalistyczny relikt, i zastanawia się, co dalej? Choć jak stwierdza „tak jak rząd federalny nie pragnęłam dla siebie niczego bardziej niż długotrwałego, monogamicznego związku z przebadanym niezakażonym partnerem”, to musiała się pogodzić z fikcją oczywistości takiego„happy endu”. Celnie zauważa, że czas bycia poza związkiem wydłuża się, co prowadzi do większej liczby partnerów seksualnych i – co za tym idzie – eksperymentów. Napawa ją to optymizmem, bo „wolny seks” daje możliwość bardziej demokratycznych, mniej opresyjnych doświadczeń. Czyż nie tak miało być w latach 60-tych? I w zasadzie, dlaczego dziś miałoby być inaczej? Tego się nie dowiemy, bowiem autorka wierzy, że nowe „anarchiczne niekonwencjonalne związki” wyzwolą nas z ograniczeń kapitalizmu. Jak mówiła we wspomnianym wcześniej wywiadzie:
Łatwo coś sprzedać małżeńskiej parze. To świetni konsumenci. Wiadomo, jakie robić dla nich reklamy, wiadomo, czego potrzebują. A w Ameryce albo coś staje się produktem, albo ginie. To reguła odnosząca się do wszelkich alternatywnych subkultur. Związek, który wymyka się schematom, jest dla kapitalizmu niebezpieczny – nie wiadomo, co mu podać. Albo więc tłumaczy się go na pieniądze, albo niszczy. Tu nie chodzi o uprzedzenia – liczy się kasa. To mnie odrzuca. A przyciągają mnie nowe języki, rytuały, rozwiązania, które się wymykają komercji, które walczą z tym systemem. Krótko mówiąc – podoba mi się anarchiczność niekonwencjonalnych związków.
Eros i pornografizacja
Małżeństwo od zawsze było instytucją, która poza kojarzeniem romantycznych partnerów, pełniła zawsze funkcję społeczną. Dziś, coraz częściej się nie sprawdza (o czym świadczy mniejsza liczba ślubów i rosnąca rozwodów), a w jego miejsce wchodzą nowe modele. Zgoda! Im więcej ludzi – jak Witt – pozostaje poza związkiem małżeńskim, tym więcej korzysta z nowych technologii, ułatwiających pozazwiązkowy seks. Też zgoda! Jednak nazywanie tych rozwiązań „anarchicznymi”, jest mocno naiwne. Jeśli nawet w kraju tak konserwatywnym i religijnym, jakim rzekomo jest Polska, na rynku można znaleźć kilka pozycji na temat związków poliamorycznych, dostępna jest każda pornografia, kamerki internetowe mają swoje polskie serwisy, a także działają prawie wszystkie appki, kojarzące ludzi w celach towarzyskich, to nie znaczy, że jednak jesteśmy anarchistami, ale że kapitalizm i jego technologie mają się u nas (jak i na całym świecie) bardzo dobrze.
Autorka zdaje się nie zauważać, że każdy z opisywanych przez nią mediów jest też pewnym modelem biznesowym, który świetnie na siebie zarabia. Nie widzi, że jej poliamoryczni przyjaciele z Krzemowej Doliny, projektują nowe technologie, które nigdy nie są neutralne etycznie, i które niezależnie od innowacyjności są siłą napędową amerykańskiej gospodarki, ergo muszą na siebie zarabiać. Zwraca uwagę na koszt Burning Mana (festiwalu, na którym nie istnieje tabu), ale pewnie nie wie, że 2500 zł za 3-dniowy festiwal to cena, na którą nie stać większości ludzi na świecie. Złudzenie, że Tinder jest darmowy, że jego celem jest wolna miłość, łatwo z kolei obalić, wskazując że dzięki przeniesieniu seksu do technologii, algorytmy łatwiej zasugerują nam produkty do kupienia. Dla kapitalizmu nie ma naprawdę znaczenia, czy jesteśmy w związku małżeńskim czy singlem. Ważne jednak, by każde doświadczenie zapośredniczyć w czymś sprzedawalnym, czy to nowym gadżecie, czy też kursie medytacji, a może appce dla par, która rozgrzeje nas do czerwoności w ciągu dnia, zanim wieczorem wrócimy do domu i dołożymy telefon? A może lepiej go w ogóle nie odkładać?
W rezultacie pytanie o seksualną tożsamość, czyli o to, co de facto jest moim własnym wyborem, a co narzuconą przez system koniecznością nie jest łatwe do odpowiedzi. Czy większy wybór opcji, jakie przedstawia Witt, daje faktyczną wolność wyboru (casus bogactwa towarów w supermarkecie)? Wątpię.
Ocena: 6/10