Nina Brochmann, Ellen Stokken Dahl, Radości z kobiecości, czyli wszystko o zarządzaniu narządami, Sonia Draga, Katowice 2017.
Nie miałam w szkole oddzielnego przedmiotu z edukacji seksualnej, ominęły mnie współczesne podręczniki wychowania do życia w rodzinie, dorastałam bez internetu i przeżyłam wszystkie rozkminy wieku dojrzewania: „czy tampon pozbawi mnie błony dziewiczej”, „czy po pettingu jestem dziewicą” i inne pytania zaczynające się od standardowego „czy to normalne …” lub „czy od … mogę zajść w ciążę?”. Dziś te problemy w nie w mniejszym stopniu frapują nastolatków. Jednak tak jak wcześniej na korytarzach szkolnych najbardziej radykalna i głupawa odpowiedź była jednocześnie najczęściej powtarzana i siała strach wśród nieświadomych, tak obecnie – podbijana przez algorytmy Google, premiujące najczęściej klikane wyniki – wyświetla się jako pierwsza, sugerując największą trafność i przerażając tych, którzy nie znają pewnych źródeł wiedzy. W tej materii nic się nie zmieniło.
Nieco później, gdy już w większym stopniu poznałam ideologiczne podłoże wstydu i niepewności, poszłam w drugą stronę. Odcinając się od katolickiej edukacji, negując kościelne nauki o zachowaniu cnoty, postanowiłam lekceważyć absolutnie wszystkie naturalne metody planowania rodziny, sięgnęłam śmiało po antykoncepcję hormonalną i miałam poczucie, że … złapałam Pana Boga za nogi. W rezultacie nie wiedziałam nic ani o jednej ani o drugiej. Wiedziałam, że modne były plastry antykoncepcyjne i tyle.
Dlatego zazdroszczę naszym północnym sąsiadom ich podręczników edukacji seksualnej. Gdyby choć jeden z nich trafił te 20 lat temu w moje ręce, oszczędziłby mi wielu rozkmin i niepotrzebnych, irracjonalnych stresów. Choćby ten Brochmann i Stokken, dwóch norweskich studentek medycyny, które uderzyło jak kultura seksualna rozmija się z wiedzą naukową, i jak brakuje rzetelnych informacji, pozwalających odsiać ziarna wiedzy od plew ideologii i przesądów. Robią to jednocześnie tak prosto i nienatarczywie, że odnosi się wrażenie jakby to był najnaturalniejszy język na świecie.
Zaczynamy. W imię ojca i syna …
„Główna różnica między nami a zwierzętami polega na tym, że człowiek to jedyny gatunek … ” – zaczynają swoją książkę autorki „Radości z kobiecości” i każdy z nas odpowiada zgodnie ze swoją intuicją: „który rozwinął sztukę miłości”, „który rozdzielił prokreację od seksu i kocha się również dla samej przyjemności”, „który organizuje orgie” albo „który ma duszę”. Otóż nie – odpowiedź jest inna: „… który wstydzi się seksu”. To daje do myślenia.
Dlatego autorki zaczynają od podstaw, czyli budowy anatomicznej i właściwego nazewnictwa, nie pomijając „tego drugiego otworu”, następnie przechodzą do miesiączki i cyklu płciowego, seksu, antykoncepcji i chorób. Blogerskie doświadczenie nadaje wiedzy naukowej bezpośredni i komunikatywny charakter, a przede wszystkim okazuje się młotem na czarownice i zabobony – stereotypy, które w kontekście prosto przedstawionych faktów okazują się stekiem bzdur. W takich momentach dociera do mnie, że istnieje taki język faktów, któremu nie oprze się żadna bzdura.
Wróżka cipuszka
Weźmy np. błonę dziewiczą.
Zaraz za wejściem do pochwy znajduje się fałdka błony śluzowej w kształcie pierścienia, przylegającego niczym wieniec do ścian pochwy. To właśnie ten mały pierścień tradycyjnie zwany jest błoną dziewiczą, wianuszkiem i tak dalej. (…) wszystkie kobiety rodzą się z hymenem, ale nie znaczy to, że jest do czegokolwiek potrzebny. hymen to kobieca odpowiedź na męska brodawkę sutkową. Nie spełnia żadnej funkcji i stanowi jedynie pozostałość po życiu płodowym.
A ponieważ nie jest to istotna część ciała, autorki piszą wprost:
Nie zaprzątaj sobie głowy hymenem. Lepiej przeznaczyć czas na martwienie się o sprawy naprawdę istotne, takie jak kryzys ekologiczny, sytuacja uchodźców czy niezadowalająca edukacja seksualna w szkołach. Hymen nie jest wart tego, by spędzał ci sen z powiek.
Rozumiecie? Ta podstawa kobiecej godności, ten kwiat, który można podarować tylko prawdziwemu królewiczowi, to NAJWAŻNIEJSZE doświadczenie seksualne w życiu, po którym przychodzi jakaś wróżka cipuszka, sprowadzone jest do roli anatomicznej błonki, którą traci się niczym mleczne zęby i w zasadzie nie należy temu wydarzeniu poświęcać większej uwagi. Nic się nie traci, nic nie zyskuje. Tym bardziej że błona okazuje się tworem szalenie różnorodnym, kapryśnym, wielokształtnym i często utrzymującym się lub znikającym niezależnie od stosunku.
Ze względu na kształt, raczej błoniastą otoczkę wejścia do pochwy niż jej wysłonę, którą niczym balon można przekuć igłą, autorki proponują nazwę hymen, nie sugerującą błędnie kształtu i mniej kulturowo obciążoną. Ale ostateczny wybór jest nasz.
Seks socjalistyczny
Rezygnacja z nazwy i znaczenia „błony dziewiczej” nie jest – jak wmawiają prawicowi publicyści – zachętą do szalonego seksu bez ograniczeń. Przeciwnie czytając tę książkę, mam wrażenie że dawno nie czytałam książki, w której obraz seksu byłby tak powściągliwy. Nie zrozumcie mnie źle, autorki mówią wprost, że seks jest super i że wszystko wskazuje na to, że im częściej go uprawiamy, tym jesteśmy szczęśliwsi, ale nic tu nie krzyczy „więcej”, „mocniej”, „różnorodniej”. Seks nie jest pompowany do rangi najważniejszego doświadczenia w naszym życiu, od którego zależy szczęście wieczne.
Sugerowany jest raczej jakiś zdrowy, nienarzucający się i oszczędny model, skupiony na efektywnym i regularnym dbaniu niż wstydliwym praktykowaniu i ideologicznym zacietrzewieniu. Seks fajnie jest uprawiać, ale nikt nie musi być wyczynowcem. Tak jak warto jest biegać, jeśli to lubimy, ale od nikogo nie wymaga się brania udziału w maratonach. Statystyki wskazują, że większość z nas uprawia seks 1 do 2 razy w tygodniu. I to jest ok, jak i normalne jest bzykanie się rzadziej czy częściej. I to jest druga największa różnica skandynawskiego pisania o seksualności – jakieś antykapitalistyczne dziedzictwo, niezgoda na świat zmuszony do nieustannego pomnażania kapitału, wzrostu i nowych rekordów. Uff, jaka ulga!
Powinno się również pamiętać, że aktorów porno należy postrzegać jako wyczynowych sportowców. Delikatnie rzecz ujmując, mają dużą wprawę w tym, co robią. Kiedy narciarz alpejski Kjetil Jansrud pokonuje kolejną trasę, też wygląda to na łatwe, ale ty pewnie skręciłabyś kark, gdybyś spróbowała zrobić to samo pierwszy raz, gdy masz na nogach narty.
Proste? Przeczytajcie sobie jeszcze raz ten cytat.
Królowa jest tylko jedna
Język Niny Brochmann i Ellen Stokken Dahl nie tylko więc edukuje, pomaga nadać właściwe proporcje, ale też daje narzędzia, by rozprawić się z popularnymi stereotypami. Ile z was słyszało, że orgazm łechtaczkowy jest gorszy albo że komórka jajowa jest leniwa w przeciwieństwie do dziarskich plemników? Ile z was wciąż tak uważa? Tymczasem po rewelacjach, jakie można przeczytać o właściwościach łechtaczki (unerwieniu, która sprawia że ma się ona do penisa tak, jak broń maszynowa do dubeltówki) albo komórki jajowej (która również „rywalizuje” z tysiącami jaj w jajniku) dociera do nas, jak przesiąknięta patriarchalną władzą jest nawet narracja o budowie anatomicznej.
Kobiecość w ujęciu autorek książki okazuje się więc w finale nie tyle czymś magicznym, danym kobietom, które spełnią określone boskie czy ludzkie normy (dziewictwo, powściągliwość, czystość), ale realną wartością. Konkretem, namacalnym tu i teraz, jak namacalne są nasze cipki. I nie trzeba więcej wywodów, dyskusji, wysiłków… Jeśli jesteś kobietą, powinnaś być z tego dumna. I zająć się realnymi problemami 😉
Ocena: 9/10