Petra Hůlová, Plastikowe M3, czyli czeska pornografia, Wydawnictwo Afera, Wrocław 2013, tłum. Julia Różewicz.
O takie porno można walczyć! Takie warto tłumaczyć i wydawać. I właśnie takie powinno się pisać, bo – jak pokazuje genialne tłumaczenie Julii Różewicz – nasz język świetnie nadaje się do współczesnej literackiej pornografii. A każdy rodzimy pisarz czy pisarka, którzy zasłaniają się tezą, że po polsku nie da się napisać dobrej sceny seksualnej, są albo kłamczuszkami albo leniuszkami.
Ale do rzeczy,„Plastikowe M3, czyli czeska pornografia” Petry Hůlovej to powieść brawurowa! Główna bohaterka jest 30-letnią prostytutką, która w mieszkaniu nr 30, pieszczotliwie zwanym„jebalnią”, przyjmuje rozlicznych klientów. Jako kobieta przedsiębiorcza, wykonująca „wolny zawód o wątpliwej reputacji, kurtyzana, osoba prowadząca działalność gospodarczą, ściera, psycholog i szefowa jeboklubu” w jednym, jest postacią, która z niejednego pieca chleb jadła i niejedno o swoich klientach, jak i całym społeczeństwie powiedzieć potrafi. I choć to społeczeństwo jest wobec niej niemiłe, a sąsiadki oglądają się za nią z precyzją pływaczek synchronicznych, ona i tak mówi, co myśli.
Wytrysk talentu
Jak napisał Janusz Rudnicki -„monolog, na który wspięła się Hulová, jest jak wytrysk, talentu, w jej przypadku. To zjazd na sankach ze stromej góry, powietrze aż świszczy, taka prędkość”. A zaczyna się niewinnie – od zmiany rodzaju narzędzi kluczowych w tym fachu. Nasza bohaterka ma między nogami „wtykacza” (po czesku zandavak, czyli miejsce, w które się coś wtyka), a jej klienci posiadają „raszple” (rašple – stara brzydka kobieta; rodzaj pilnika). Ta drobna zmiana pozwala jednym gestem odciąć się od całego zaplecza wartościujących i utrwalonych w kulturze pojęć, układów władzy związanych z aktywnością-biernością, nieadekwatnych rejestrów języka i na nowo rozpocząć grę języka. Jakie własności, poza anatomicznym odpowiednikiem, ma wtykacz i raszpla? O tym można napisać całą rozprawkę.
Wbrew stereotypowemu ujmowaniu kobiecej waginy, wtykacz okazuje się instrumentem nad wyraz aktywnym i samodzielnym, ma swoje humory, bulgocze i pufcia ze zmęczenia, „postękuje pod wąsem z niezadowolenia”, a czasem mokrzy się niespodziewanie nawet dla jego posiadaczki. Na ogół lubi jednak błogie lenistwo:
Bowiem nie tylko raszpla ma oczko, wtykacz też patrzy na świat, w dodatku z pozycji dużo większego łuku brwiowego. Ale to tylko kiedy rozłożę uda, bo kiedy indziej oko jest przymknięte powieką z kreseczką, która uśmiecha się dobrodusznie, kiedy wtykacz ma fajrant i przed sobą wolny weekend, na który zasługuje.
Z kolei raszple okazują się raczej poczciwe i mniej humorzaste, „w swych małych główkach są zwykle dużo mniej podstępne niż ich właściciele”. Zwykle raszpla jak„żółty ptaszek tyka w spodniach zniecierpliwiony i gotowy jak piszczałka, pewna, że wezmę ją do ust, cieszy się i z góry popiskuje”,„albo jak pałeczka od bębenka, w który razem uderzymy”, „albo czasami po prostu jak zwykła, ukryta w zegarze kukułka, która nie zakuka wcześniej, niż rozkaże jej maszynka w zegarowym gaiku”. Jednak miewa też pewne właściwości, które niekoniecznie budzą sympatię bohaterki, np. „raszple bywają bardzo ciekawskie i niektórym bardzo podoba się przemoc, na widok przemocy szybko potrafią wziąć się w garść nawet sfatygowane stare parówki, po których najmniej bym się tego spodziewała”.
To jednak raczej margines. Zwykle wtykacze i raszple w zależności od formy i gustu oddają się maratonom, fitnessom koedukacyjnym, swawolnym hejżehola i innym aktywnościom.
Językowe hejżehola
Można by spytać, po co te gierki słowne? Napisałam już, żeby zerwać ze zramolałą tradycją. Ale jest też inny nieoczekiwany beneficjent – większa swoboda wypowiedzi. Okazuje się, że wtykacz i raszpla pomagają powiedzieć więcej niż cipka i penis. Oto bowiem autonomizacja narządów płciowych przy jednoczesnym wzięciu ich w ironiczną klamrę niweluje czytelniczy odruch traktowania tekstu erotycznego jak ekshibicjonistycznych wynurzeń pisarza.
W Polsce pisarze i pisarki zawsze się bardzo lękają takich pomówień i na wszelki wypadek kreślą sceny seksualne grubą kreską niezrównanych doznań i kaskaderskich wyczynów, osiągąjąc efekt odwrotny od zamierzonego. Np. Ilona Felicjańska w swojej powieści skorzystała z najbardziej oklepanych klisz pornograficznego gatunku, pisząc, że „było głęboko jak nigdy dotąd”, co Pudelek odczytał na serio i przez kilka tygodni ekscytował się ujawnionymi przeżyciami znanej modelki. Tymczasem Hůlová odrzuca zużyte formy, zaprasza nas do czeskiego z kamerą wśród zwierząt, a spotkane tam egzotyczne stwory i łączące ich stosunki nazywa po swojemu, w rezultacie czego czytelnik wpada w szpony języka i porzuca jakiekolwiek autorskie pomówienia. Morał z tego taki, że jeśli język próbuje zniknąć, chowając się za wyświechtanymi kliszami, jego autor paradoksalnie trafia na języki. Jeśli język ma odwagę stanąć w centrum, to w słowach odbywa się swawolne chędożenie.
Warto dodać jeszcze jedno, „Plastikowe M3″ z całym swoim językowym hejżehola, nie traci nic z realizmu – swoistej satyry na społeczeństwo i jego seksualne zwyczaje. Ujawnione w„jebalni” obyczaje nie są bowiem narcystyczną zabawką popkultury, ani wstydliwymi marginesami kultury, ale – jak powiedział kiedyś Przemysław Czapliński – stanowią„moralne i estetyczne wyzwanie idące z marginesów ku centrum”.
Pornografia z misją
Weźmy jedną scenę. Misją bohaterki jest walka z tzw. „stryjotatulami” („chciałabym wsadzić do pierdla klientów stryjotatulów, którzy chcą pieprzyć czternastki lub młodsze”). Już w samej tej nazwie kryje się coś więcej niż w słowie „pedofil”, które nasze społeczeństwo zarezerwowało dla potworów i monstrów, jakich nie spotka się przecież we własnej rodzinie, najbliższym otoczeniu, czy zaufanej instytucji. Jak wiemy, żyją bowiem na marginesie, jakichś krańcach ludzkości. Czyli tam, gdzie społeczeństwo umieszcza również bohaterkę„czeskiego porno”. Paradoksalnie dzięki temu wykluczeniu, zostaje ona uwolniona z przemawiania w interesie małżeństwa, rodziny czy kościoła. Swoje sądy wygłasza z perspektywy mikro-komórki społecznej – „jebalni”, w której przyjmuje klientów – plastikowego M3. Jej perspektywą nie są kostiumy, publiczne gesty czy słowa, stworzone instytucje czy władze, ale najpierwotniejsze reakcje fizyczne.
Jej wtykacz jest odczynnikiem społecznych brudów i źródłem wiedzy o społeczeństwie, jakiego nie da nam żadne usankcjonowane centrum. Z tej perspektywy „stryjotatulowie” okazują zwykłymi mężczyznami, niczym nie wyróżniającymi spośród innych, takimi choćby jak czytelnicy książki. W pewnym momencie Hůlová przedstawia nam bowiem scenę seksu starszego mężczyzny z dziewczynką, daje obraz tego stosunku tak plastycznie i zmysłowo, w takim zbliżeniu i detalu, że odpowiedzią na jej słowa może być tylko reakcja czytelniczego ciała jako dowód potwierdzający pisarską hipotezę:
a teraz powiem wam, co wiem od nich, żebyście mogli wyobrazić sobie to źlenie, a zarazem od początku ostrzegam, z ręką na sercu, choć teraz ręka ta dużo bardziej przyda wam się na rozporku, żeby nic wam nie zaczęło rosnąć jak ciasto drożdżowe, a bójcie się, bójcie, będzie.
A ponieważ taka reakcja nie jest przez nikogo pożądana, nikt nie chce przyznać się do perwersyjnych skłonności, co więcej nikt nie weźmie odpowiedzialności za niechciane koszty kultury patriarchatu, gwałtu i kultu młodości, najłatwiej więc taką książkę zniszczyć, zakazać, ocenzurować lub określić mianem„pornograficznej”. I choć posłańca się nie zabija, choć tak rozumiana pornografia nie demoralizuje, ale demoralizację kultury ujawnia, to i tak jest i będzie najprostszym chłopcem do bicia.
Ocena: 9/10