Zbigniew Nienacki, Raz w roku w Skiroławkach, Pojezierze, Olsztyn 1990.
Z prozą Nienackiego jest jak z wujkiem Zbyszkiem, którego każde z nas ma w swojej rodzinie. To mężczyzna około 60-tki, zaokrąglony i rumiany, walczący z nadciśnieniem i cukrzycą, niemniej niestroniący od tłustego jadła i alkoholu, głośny i frywolny, tu podszczypujący swoją równie okrągłą żonkę, tam oglądający się za przechodzącą kelnerką. Za młodu uwielbialiśmy go – jak powieści o Panu Samochodziku – gdy opowiadał niestworzone historie o życiu przyrody i zagadkach historii, albo sypał zabawnymi powiedzonkami na każdą okoliczność. Gdy dorośliśmy jego opowieści (zwłaszcza te dorosłe jak trylogia „Uwodziciel”, „Raz w roku w Skiroławkach”, „Wielki las”), zaczęliśmy poddawać w wątpliwość, dostrzegliśmy z lekkim zażenowaniem stosunek do kobiet, polityki, inności. A wujcio pomimo upływu lat pozostał głuchy na zmiany obyczajowe, poprawność polityczną, prawdę naukową. Wciąż jednak czujemy do niego sentyment, chcemy wierzyć w jego dobre serce, a trochę nie wiemy jak się wypisać z tej relacji. Bo skąd bierze się to zażenowanie? Rzućmy okiem na najbardziej znaną dorosłą powieść wujcia Zbyszka.
Wieś Skiroławki, gmina Trumiejki, 45 dymów i 229 dusz, okolica Pojezierza Iławskiego. Choć geograficznie daleko jej do Taplar Redlińskiego czy Lufcugu Tokarczuk, to symbolicznie mamy do czynienia z tym samym imaginarium. To świat, w którym mieszają się pogańskie przesądy, staropolska rubaszność, odpustowa religijność, przyrodnicza metaforyka i chłopski rozum. Wiadomo, jaki danie wyjdzie z tego połączenia – bigos. W dodatku cuchnący knurem.
Lekarz Jan Krystian Niegłowicz, pisarz Nepomucen Maria Lubiński, malarz Bogumił Porwasz, proboszcz Mizerera, sierżant sztabowy Korejwo, leśniczy Turlej to najważniejsi przedstawiciele Skiroławek. Ludzie „wykształceni, rozumni, a także krytyczni”. Justyna, Józia, pani Basieńka, Gwiazdowa i Sewrakowa to już jak sama nazwa wskazuje gatunek pośledniejszy. Nie wiadomo, co robią poza rodzeniem dzieci i wybuchami namiętności, zwłaszcza że „wszystkie kobiety mają takie same, tyle, że niektóre są lepiej umyte”. Nawet najbardziej wykształconej kobiecie w społeczności, młodej lekarce weterynarii, wymienianej z imienia Brygidzie, wiedza i silny charakter – jako cechy naturalne dla mężczyzn, ale niepotrzebne dla kobiet – wcale na dobre nie wychodzą:
była piękna i miała łagodne oczy jałowicy, ale paskudny, jak na kobietę, zawód uprawiała. Szczególną umiejętność wykazywała, małymi i delikatnymi rączkami , opróżniając z jąder byczki młode ogierki, a także barany. Opowiadano, że jej koleżanka ze studiów, również urodziwa panienka, gdy ją trzech mężczyzn zgwałciło, podstępnie ich do swego mieszkania zwabiła i specjalnym winem uśpiła, a potem jąder pozbawiła, jak rozbrykanych byczków. Tedy mimo urody Brygidy i jej łagodnego spojrzenia unikali jej młodzi mężczyźni i aż dziw było, że znalazł się ktoś tak odważny, aby jej dzieciaka zrobić.
Mężczyźni są więc po stronie logosu, kobiety – natury, a dokładniej seksu. A z wszelkich odstępstw nic dobrego nie wynika. Najlepiej jeśli mieszkanka Skiroławek jest po prostu miła, kształtna i spolegliwa jak pani Basieńka:
Rozpięła biały kożuszek, obciągnęła zielony sweterek na dużych, sterczących stromo piersiach. Sutki zaznaczały się jak dwa guziczki, bo nigdy nie nosiła biustonosza. Myślała, że może doktor, jak zwykle, chwyci za któryś guziczek i pokręci nim swoimi delikatnymi palcami, albowiem bardzo to lubiła.
Może ona wtedy liczyć na pewną sympatię narratora. „Pewną” bowiem nie jest już wystarczająco młoda, a przede wszystkim jest kobietą. Na pewno sympatii nie wzbudzi kulawa Maryna, którą po pijanemu wykorzystało trzech wioskowych chłopaków, już bardziej jeden ze sprawców, Antek Pasemko, którego dziewczyna po zajściu w ciążę oskarżyła o ojcostwo. „Jak bowiem można zgwałcić prostytutkę?” – tego „paradoksu logicznego” nigdy nie zrozumiał wujcio Zbyszek. Nie budzą też specjalnej sympatii ofiary grasującego w okolicy mordercy, bowiem istnieją poważne przypuszczenia jakoby prowokowały one sprawcę swoim strojem lub zachowaniem.
Rzeczą męską bowiem od wieków było czynić kobietom rozmaite łajdactwa, a rzeczą kobiecą dochodzić sprawiedliwości. Co będzie z rodem męskim, jeśli kobiety zaczną lekceważyć nawet sprawy ojcostwa? Aż strach oblatywał na myśl, że może nadejść taka chwila, w której baba przyjdzie do chłopa i tyłek mu wystawi, a potem obliże się jak po dobrym daniu i pójdzie precz, nie spojrzawszy na tego, kto jej smakowity obiad mógł uwarzyć. Smutny i pusty stanie się świat bez babskich wyrzekań, lamentów i płaczów.
O tym, że mężczyzna i kobieta żyć winni nie obok siebie, ale ze sobą
Tak bowiem urządzony jest świat od wieków – informuje nas wszechwiedzący narrator, mający wgląd w życie ludzi, zwierząt i istot nadprzyrodzonych. Mężczyzna podobnie jak wino jest coraz lepszy na starość: „z wiekiem u mężczyzny korzeń twardnieje jak u sosny w lesie”. Wartość kobiety jest zależna od spełniania niewieścich obowiązków: „piękno kobiety zostało stworzone ku radości mężczyzny”; „Godna to się zrobisz dopiero, jak z łóżka mężczyzny wyjdziesz zadowolona. Innej godności nie ma u kobiety i być nie może”. A celem istnienia obu płci jest – jak głosi z ambony proboszcz – bycie razem: „Pan Bóg stworzył kobietę i mężczyznę nie po to, aby żyli obok siebie, ale aby żyli ze sobą”. Tylko że w tym pożyciu największy jest ambaras.
Pozornie mamy tradycyjny patriarchalny układ. Mężczyźni są podmiotami, a kobiety przedmiotami – dobrem wymiennym, które bardziej cywilizowani samce jak lekarz czy pisarz chętnie użyczają sobie po przyjacielsku, mniej cywilizowani strzegą zaś jak swojej własności. Tak dziarsko jak doktor Niegłowicz, który jak powiadają „najpierw musi upokorzyć kobietę, by w nią wejść”, radzi sobie jednak niewielu mieszkańców wioski. Większość z nich mniej lub bardziej obawia się kobiet, ich zdrady, albo tego, że nie sprosta kobiecym wymaganiom. „Dwie bowiem cechy ceniono w Skiroławkach u mężczyzny: mocną głowę do wódki i dobry dzwonek między nogami. Im częściej dzwonił, tym lepiej”. Tak naprawdę obawia się i sam doktor.
Bo Skiroławki jak niegdyś Taplary odwiedziły już pierwsze jaskółki edukacji seksualnej, kobiety wiedzą, że mogą domagać się czegoś więcej niż regularnego pokrywana w nocy, że nie muszą być jedynie ofiarami (jak kulawa Maryna, jak „bezpłodna” i bita Justyna, jak niezaspokojona Grażyna czy zdradzana Pasemkowa czy każda inna wykorzystywana kobieta), ale że mogą swoich praw dochodzić i swoich racji się upominać, a także mścić się na mężczyznach. Mogę też mężczyzn wykorzystywać, a co najgorsze – obywać się bez nich. Przypowieści o męskim ogonie, który nie staje, gdy mężczyzna jest upokarzany albo o kobiecie, która woli spółkować z Kłobukiem (zjawa przypominająca kurę), są pokłosiem tych zmian. I nawet jeśli podane są w formie przestrogi przez rezolutnego księdza czy szanowanego lekarza, nie zawrócą już rzeki rewolucji seksualnej, a jedynie obnażą męski lęk przed detronizacją z zajmowanej przez wieki „naturalnej” wyższej pozycji. W tym sensie jest powieść Nienackiego bardziej dosadną i wulgarną kontynuacją „Konopielki” Redlińskiego – opowieścią o końcu pewnego uniwersum i pornograficznej reakcji na ten koniec.
O tym, że kobieta piękna najczęściej sama sobie wybiera mężczyznę
Lęk wobec kobiet dotyczy absolutnie wszystkich mężczyzn, od najbardziej światłego doktora Niegłowicza (który bał się kobiet równych sobie, bowiem tracił wtedy kontrolę nad rzeczywistością), przez malarza Porwasza (którego wyemancypowane kochanki z miasta wyczerpywały fizycznie, uniemożliwiając pracę), pisarza Lubińskego (którego cztery żony domagały się znacznie więcej w łóżku niż szybkich stosunków i prędzej czy później każda zostawiała go dla innego mężczyzny), po Dymitra (którego żona nie dawała mu potomstwa pomimo „lania nasienia w jej dziuplę każdej nocy”), Gustawa Pasemkę (któremu „nie stawał ogon”, bowiem zbyt często biła go żona) i jego syna Antka (u którego wstręt do kobiecej seksualności powodował impotencję). Każdy z tych mężczyzn boi się nawet nie tyle kobiet, co nieposkromionej kobiecej rozkoszy, odwiecznego mitu, za który niegdyś Hera oślepiła Tejrezjasza. W reakcji na ten lęk uciekają się oni do niezobowiązujących łatwych relacji (Niegłowicz, Porwasz), fantazji o kobiecie idealnej (Lubiński), płatnego seksu (Gustaw Pasemko i inni bywalcy Porowej), a nawet do przemocy (Dymitr) i morderstwa (Antek Pasemko).
Lęk ten jednak jest w świecie Skiroławek wydaje się być w pełni uzasadniony. Na prawie 400 stronach nie znajdziemy nawet jednej niewinnej kobiety. Nawet te najczystsze okazują się zdeprawowane, jak kastrująca samce Brygida, opętana wizją zapłodnienia przez koguta Justyna, wykorzystująca seksualnie w młodości nieletniego wychowanka a na starość przyprowadzająca mu do łóżka kochanki Gertruda Makuch czy czerpiąca seksualną przyjemność z batożenia Pasemkowa. Najbardziej namacalny wymiar zagrożenia ma wizja uzębionej cipki (vagina dentata) pani Aldony – wyemancypowanej kochanki malarza Porwasza. Co tu dużo mówić, kobieca seksualność w powieści Nienackiego jest bowiem nie tylko nieokrzesana i nadmierna, ale też patologiczna.
Zofia Pasemkowa opuściła bat ciężko oddychając, stała w ciemnościach nieruchomo, także zadziwiona tym, co się w niej działo. Od podbrzusza aż do piersi, szyi i głowy przenikała ją rozkosz tak wielka, jakiej nigdy od męskiego narządu nie doznała. Lubiła bić batem męża, lubiła bić batem swoich synów, aby ich karać za rozmaite przewinienia. Inne kobiety krzyczały na mężów i synów, robiły awantury, a ona biła batem, bo to jej przyjemność sprawiało. Ale żeby aż tak jak teraz rozkosz ogromna ją przeniknęła, to się jej nigdy nie zdarzyło.
Seks nie rozgrywa się więc w domenie zdrowego wiejskiego pieprzenia czy intymnej rozkoszy, ale wiejskiego gadania i zdeprawowanej historii mieszkańców wioski. Mężczyźni i kobiety nie komunikują się ze sobą, ale oddają seks sferze wulgarnych opowieści, zabobonu czy ludowej mądrości. I w tym sensie jest „Raz w roku w Skiroławkach” pulpowym wglądem w mentalność mizogina. Cennym, bowiem przy grafomanii Nienackiego, nie trzeba szukać ukrytych znaczeń, nie trzeba sięgać po subtelne narzędzia dekonstrukcji czy retoryki. Wujek Zbyszek – nie znając cnoty umiaru – obnaża się sam.
O wyższości prawdy artystycznej nad wszystkimi innymi prawdami
Jest jednak w Skiroławkach jedno wydarzenie, które łagodzi wszelkie kłótnie i koi lęki – „noc mieszania krwi”. Ceremonia, w trakcie której wszyscy mieszkańcy pod osłoną nocą spotykają się w jednym miejscu, by uprawiać seks bez względu na różnicę stanu cywilnego, wieku, wykształcenia czy niesnasek. Niczym w średniowiecznym karnawale wszyscy zrównują się ze sobą, by przywrócić ład świata.
Nie wspomina o tym tutaj mąż swojej żonie, brat siostrze, ojciec synowi, a córka matce, kochanek kochance. Mężczyzna nie rozmawia o tym z mężczyzną. Ale rzeczywiście jest u nas taka noc, gdy wszyscy stają się dla siebie mężem i żoną, po wielokroć, i kto kogo zapragnie, albo ślepy los zechce go z kimś w ciemności połączyć. Myślę, że aka noc bywa wszędzie, ale, podobnie jak u nas, nikt o niej nie rozmawia. I różnie w różnych miejscach nazywają tę noc w myślach, bo głośnym słowem nikt jej nigdy nie nazywa. U nas mówią o niej „noc mieszania krwi”, ponieważ istoty ludzkie łączą się ze sobą jak los zrządził albo same zapragną, gdy na Czaplej Wyspie zapłonie ognisko i jego żar przenika do ludzkiej krwi. (…) Kobiety obijają się o ściany jak ćmy o szkło lampy, a u starszych budzi się żądza młodzieńcza. Ludzie idą tam jak ślepcy, z wyciągniętymi przed siebie rękami, bo non jest rzeczywiście bardzo ciemna. I w pewnej chwili czyjeś ręce trafiają na inne ręce, spotykają się oddechy i ciała. Starcy czują wielką moc, gdy nagle w dłoniach trzymają twarde jak bochny chleba pośladki młodych kobiet, a stare niewiasty krzyczą z rozkoszy jak młode dziewczęta, którym po raz pierwszy zadaje ktoś ból miłości.
Czego dowodzi ten mit założycielski Skiroławek, czy też – jak określił je Tadeusz Konwicki – Skirowałek? O czym traktuje ta przewijająca się niczym echo tytułowa historia o zniesieniu wszelkich podziałów i nieskrępowanym wolnym seksie? Czy faktycznie mamy do czynienia z powrotem do prastarego uniwersum – sakralnej orgii w miejsce nowoczesnych i wyemancypowanych stosunków seksualnych? Biorąc pod uwagę fakt, że ta coroczna schadzka ma miejsce bardziej w fantazji niż rzeczywistości, raczej w sferze nadziei i obaw niż znaczących wydarzeń lokalnej społeczności, pozostaje jedynie bajką. Gdyby nie mit corocznego ceremoniału, wieś byłaby jeszcze jedną kolejną siedzibą polskiego kołtuna. Tyle że Nienacki – podobnie jak powieściowy pisarz Nepomucen Maria Lubiński – chce wierzyć w wyższość prawdy artystycznej nad innymi prawdami. Marzy o tym, że literacka legenda przysłoni siermiężną rzeczywistość, a bajka o zniesieniu podziałów zamaskuje faktyczny rozdział płci i lęk przed kobietami.
Co jednak tak wali?
O tym, że istnieje nie tylko prawo, ale i sprawiedliwość
Główny bohater książki doktor Jan Krystian Niegłowicz trafił do Skiroławek z powodu kobiety. Może nawet nie była to zła kobieta, niemniej już samo stwierdzenie „wina kobiety” wystarczy, by wytłumaczyć jak ten człowiek renesansu, „lekarz wszech nauk” i inteligent dwojga imion, powszechnie ceniony specjalista i postać niemal bezkrytycznie traktowana przez narratora, może zostać zwykłym wiejskim lekarzem. Dzięki wglądowi w ciała i dusze mieszkańców, a przede wszystkim dystansowi wobec cywilizacji, staje się on mędrcem, którego wiedza i doświadczenie pomagają leczyć nie tylko ciała pacjentów (jako lekarz internista zajmuje się również poradami psychiatrycznymi, ginekologicznymi itp.), ale przede wszystkim ich dusze, oraz rozwiązywać wiejskie konflikty, tropić mordercę, wymierzać sprawiedliwość. Niegłowicz jest bowiem inteligentem, którego nie zepsuła cywilizacja śmierci, człowiekiem kultury, który lubi porozmawiać o „Pismach semantycznych” Gottlieba Frode, ale również człowiekiem natury, który – jak przystało na mężczyznę – sypia z wieloma swoimi pacjentkami. Jest znawcą ludzkich sprzeczności i potrafi wniknąć w wyobraźnię mordercy kobiet (sam również potrzebuje upokorzyć kobietę, by poczuć się pewnie w łóżku), jednak jako człowiek rozumny to on wyznacza granice. I tu zaczyna się główny wątek powieściowy, który wydziela najintensywniejszą woń.
W Skiroławkach giną kolejne kobiety. Ich ciała znajdowane są niedaleko mieszkania doktora na Świńskiej Polanie. Są rozebrane, zbezczeszczone. Mord ma tło seksualne, jednak nie dochodzi do gwałtu. Sprawca boi się kobiet, prawdopodobnie jest impotentem. Czuje wstręt wobec ich rozpustności. Doktor ma na jego tle obsesję. Sam wielokrotnie zapuszcza się nocą w okolice polany. I z czasem – w bardzo wątpliwy sposób – odkrywa sprawcę. Śledztwo nie doprowadza jednak do postawienia zarzutów. Dlatego doktor postanawia wymierzyć karę sam – spotyka się z mordercą i namawia go do samobójstwa.
Wiedz jednak że oprócz prawa istnieje na świecie coś takiego jak sprawiedliwość. Prawo i sprawiedliwość często chadzają w parze, ale nie zawsze. Prawo chroni twoje życie, sprawiedliwość jednak skazała cię na śmierć. Człowiekowi dano wolną wolę. Sam osądź siebie według swoich czynów, sam wybierz między prawem i sprawiedliwością. Prawo jest w książkach, a sprawiedliwość zawiesiła konopny sznur na konarze, Sznur i pętla czekają na ciebie.
Pod hasłem „sprawiedliwość” kryje się coś więcej niż egzekwowanie prawa. Poucza nas o tym stara Makuchowa, której głównym celem jest opieranie doktora, sprowadzanie mu kobiet a także przekonanie ostatniej nieuległej wobec Niegłowicza mieszkanki Skiroławek:
Nie było wtedy u nas prawa, Janku, ale panowała sprawiedliwość. I to było także sprawiedliwe, że kiedy zachorowała twoja matka, dawałyśmy mu to, co każda mogła mu dać; swoje ciało i swoje łóżko. Nie gwałcił, nie żądał, nie prosił. Dostawał, jak powinien dostać od kobiety mężczyzna, który ją ochrania przed złem.
Powieść Nienackiego to nie klasyczne „whodunit” (z ang. „who done it?”, kto to zrobił?), podporządkowane kryminalnej dedukcji. „Raz w roku w Skiroławkach” to raczej studium psychologiczne zbiorowości. Okazuje się, że Niegłowicz, porte parole Nienackiego i nasz kochany wujcio Zbyszek, pod postacią chłopskiego rozumu i prastarej mądrości przemyca nam dobrze znaną bajeczkę – „o prawie i sprawiedliwości”. Prawie jako pewnym zbiorze uznawanych powszechnie zasad, możliwych do zmiany, ale podległych sprawiedliwości, ustanawianej przez rasę panów – mężczyzn, którzy wedle swojego mniemania dbają o ład, troszczą się o wspólnotę, jednoznacznie definiują dobro i zło, i podporządkowują kobiety, dzieci, zwierzęta i mniej wartościowe męskie odpowiedniki. W przeciwieństwie do równościowej umowy społecznej i prawa, które jest jej gwarantem, „sprawiedliwość” jest domeną najsilniejszego w stadzie knura, a „zdrowy rozsądek” staje się uniwersalnym wyjaśnieniem lęku przed innością i patriarchalnej przemocy.
Ocena: 4/10
OMG, nie znałam Pana Samochodzika od tej strony!