Anonymous, The Incest Diary, New York 2017.
Gdy wydarza się przemoc, niemoc i szok dławią słowa w gardle. Na narrację przychodzi czas dopiero później, gdy dystans pozwoli niewyobrażalnemu nadać jakąś strukturę, początek i koniec, przyczyny i skutek. Bo jakoś się to kiedyś opowiada. Rodzicom, policji, terapeucie, przyjaciółce, partnerowi czy partnerce. Nadaje się formę, chcąc nie chcąc, wpisuje się w jakiś schemat, wchodzi w rolę ofiary, maltretowanego dziecka, molestowanej córki. Również ci, do których opowieść jest kierowana, chcąc nie chcąc wchodzę w pewną konwencję szoku, niedowierzania, współczucia i powagi.
Moc słów takich jak „gwałt” czy „kazirodztwo” sprawia, że nawet gdy padną z ust konkretnej osoby, rezonują całą mocą kulturowych skojarzeń „największa zbrodnia”, „najbardziej niewinna ofiara”, „największe tabu ludzkości”. Kaliber tematu w jakimś sensie zamyka usta wszystkim, tak ofiarom jak i świadkom ich historii. Paradoksalnie najbardziej osobiste doznanie zostaje obarczone takim ciężarem, że gubi się jednostkowy wymiar. Bo czy można powiedzieć o rzeczach, które wymykają się konwencji utrwalonej w milionach programów telewizyjnych, pogłębionych wywiadów czy policyjnych protokołów? Np. o tym, że doświadczenie kazirodztwa nie było jedynie doświadczeniem destrukcyjnym, ale też kreacyjnym, bo ukształtowało osobowość? Albo o tym, że poza bólem, ofiara doznała również przyjemności? Że podczas dorosłych konsensualnych stosunków, aby doznać orgazmu, musiała wyobrazić sobie twarz ojca? Że pożądanym modelem relacji stał się pewien rodzaj konsensualnej przemocy?
My father is my secret. That he raped me is my secret. But the secret under the secret is that sometimes I liked it. Sometimes I wanted it, and sometimes I seduced him and made him fuck me.
Taką historię opowiada anonimowa autorka „The Incest Diary” i od pierwszych zdań wiemy, że nie będzie to docu-drama, ani nic co do tej pory znaliśmy. Doświadczona, niezwykle oczytana około 40-letnia Amerykanka, pisze o tym, że odkąd pamięta była molestowana przez ojca i o tym, jak wpłynęło to na nią i wszystkie relacje, jakie potem stworzyła w dorosłym życiu. Opisuje, jak złożona i budząca skrajne reakcje była relacja z ojcem: od strachu i cierpienia do pragnienia uwagi i pożądania, do chęci ucieczki po powracanie na miejsce sceny zbrodni w dorosłym życiu. Pisze też o różnych strategiach, jakie przybierali wobec jej zwierzeń znajomi i rodzina, którym zaufała. Jak cenzurowali jej doznania przez wyparcie, milczenie, zakaz, niewiarę i jak nigdy nie miała szansy być z nikim do końca szczerą.
I felt completey responsible for my brother’s breakdown. I couldn’t stand it; from week to week he seemed more depressed and anxious. I was afraid he would kill himself. So I told him not to worry, that it didn’t happen.
Być może dlatego zdecydowała się na spisanie tej opowieści i wydanie jej bezimiennie. W ten sposób, mogła pozwolić sobie na pełną szczerość. Wydawca potwierdza autentyczność jej postaci, przekonuje że to nie fikcja. Czy to jednak ma znaczenie?
Zdania są krótkie i proste. Słownictwo jest konkretne i niewyszukane. Gdyby nie temat, można by było uczyć się na nich angielskiego. Praktycznie brakuje zdań podrzędnie złożonych. Brakuje rozbudowanych metafor, wyszukanych figur stylistycznych. Jakby pisało to dziecko. Choć autorka – jak się dowiadujemy, zaczytywała się Lacanem i Deleuzem – nie jest naiwną pisarką. Wybiera strategię maksymalnej prostoty, prawdopodobnie by pozostać wierną dziecięcej wrażliwości. By pozostać wierną doznaniom. Prostota, krótkość i konkretność formy przy wadze poruszanych tematów robią piorunujące wrażenie. Nie pozwalają uciec w abstrakcję, nie pozwalają na bezpieczny dystans analizy językowej, trzymają się podstawowej struktury zdania, w której zamiast „Ala ma kota” czytamy „I abused my dolls”. I sprawiają, że – wskutek tempa lektury, częstych pauz między zdaniami – nasz oddech staje się płytki. Brakuje tchu.
He fucked me an he made me come. We never kissed. We didn’t kiss that night, and we didn’t kiss when I was a teenager, and we didn’t kiss when I was eleven or ten or nine or eight or seven or sex or five or four or three.
To starannie i świadomie wybrana strategia. W pewnym sensie ucieczka od dyskursu, od znaczenia wykraczającego ponad same wydarzenia, od uogólniających ocen i rozstrzygnięć, bez pouczeń i przestróg, wreszcie ucieczka od roli ofiary. To przeciwieństwo rozbudowanych fraz Humberta Humberta. Ale stawka pozostaje ta sama – uwiedzenie czytelnika. Bo książka nie jest zimna, ona parzy.
Is it the same as Vietnam veterans getting ecited when discussing the violence of war? I’m excited writing this, the way a man is excited talking about a battle.
Psychologia zna fenomen syndromu sztokholmskiego, w którym porwany sympatyzuje z porywaczem. Ale autorka nie godzi się na tę szufladkę medykalizacji. Przeszła przez wielu terapeutów, psychologów, psychiatrów, przeszła przez piekło rozrywanego ciała w dzieciństwie, przez lata lęku i poczucia winy, ale i … przyjemności, która wyryła na jej ciele kody rozkoszy, wobec których jest bezradna. I nawet jeśli zerwała z ojcem, wyrył on tak duże piętno na jej najgłębszych lękach i pragnieniach, że bez tego doświadczenia nie byłaby prawdopodobnie tą, kim jest.
Is it a love story? It’s a creation story.
Ocena: 9/10